Aleksandra & Gandalf.
Pamiętam poranek, kiedy spotkałyśmy się na sesję… O świcie… Może będą mgły… Pamiętam każdy moment, każdy kadr, każdą chwilę. I zachwyt. Olą i Gandalfem, łączącą ich niesamowitą więzią… I wielką radością, że jestem kawałkiem Ich życia. Ola jest moją instruktorką, a Gandalf koniem, na którym uczyła mnie jeździć, uczyła słuchać… Nigdy, nawet przez moment nie pomyślałam, że te zdjęcia będą miały tak ogromną wartość sentymentalną. Były piękne. Ale myślałam, że jeszcze wiele pięknych chwil przed nami, niejedna sesja, niejedna jazda. Bardzo się myliłam.
Jeszcze przed świętami miałam wstąpić do Oli i Gandalfa, do stajni, ale w pędzie, z uszkodzonym kolanem, przełożyłam spotkanie, na potem… Teraz już wiem, że nie wolno niczego przekładać na potem, bo “potem” czasem… nie ma.
Gandalf umarł.
Złamał nogę.
Zakochał mnie w sobie, wpadłam po uszy. Zakochał Taszę.
I zapewne nie tylko nas, bo to był “dobry, mądry koń”…
Ostatnio Natasza usiadła mi na kolanach i ze łzami w oczach zapytała
– Mamo, a jeśli nie pokocham już nigdy innego konia?
Pokochasz… Kiedyś tak…
Ale Gandalf na zawsze zostanie w Twoim sercu, w moim też…
To cudowne, że był.
To przerażająco smutne, że go nie ma.
Ola powiedziała, że zrobił strasznie dużo dobrego, że chciałaby żeby ten wpis był wspomnieniem, ale też zatrzymał na chwilę i przypomniał, jak ważne jest cieszyć się z relacji z innym stworzeniem, kiedy mamy na to szanse.
…dlatego cieszmy się, bo “potem” czasem nie ma.